Założycielem linie Kościeleckich w Gródku Jagiellońskim był Wojciech Kościelecki, który urodził się około 1724 roku. Ten rok urodzenia to tylko przypuszczenie, tak naprawdę nie udało mi się ustalić, kiedy dokładnie się urodził.
W dniu 03.06.1751 r. ożenił się z wdową Łucją Piesową. W akcie ślubu wpisano tylko imię i nazwisko pary młodej i że mieszkają oboje w Gródku. Nie ma tam informacji z jakich rodziców para się urodziła i skąd pochodzą.Z pokolenia na pokolenie rodzina rozrastała się coraz bardziej, uzyskując znaczne rozmiary.
W piątym pokoleniu, 150 lat później urodził się jego praprapraprawnuk Łucji i Wojciecha Kościeleckich – Jan. Jest on jedną z bardzo ciekawych postaci w mojej rodzinie do opisania.
Jan Kościelecki urodził się w dniu 18.01.1892 r. w Gródku Jagiellońskim jako syn Szymona i Ewy Mazurkiewicz.Jako młodzieniec wyjechał do Austrii do pracy. Nie można stwierdzić dokładnie, czy sam wyjechał, czy został powołany do wojska i oddelegowany jako cywilny pracownik do wojska stacjonującego w Hainburg an der Donau.
Janek poznał tam piękną Marię Schlieselburger z którą ożenił się z nią w 1917 roku.W akcie ślubu jest napisane, że mieszkał w koszarach.
Jak ustaliłam w czasie I wojny światowej w Hainburg an der Donau stacjonowało wojsko 10 batalionu pionierów. Istnieje prawdopodobieństwo, że tam służył.
Jednakże dokumentacji wojskowej Jana Kościeleckiego w archiwach austriackich nie odnaleziono.
Padła sugestia ze strony Archiwum Wojskowego we Wiedniu, że istnieje prawdopodobieństwo, że sam się zgłosił się pracy. Inne dokumenty potwierdzają, że pracował jako rzeźnik. Możliwe jest, że Jan był cywilnym pracownikiem kuchni wojskowej.
Jan i Maria Kościelecki doczekali się trzech córek. Dwie z nich urodziły się przed ślubem:
– Margarete w 1912 roku w Hainburg
– Stefani w 1914 roku w Hainburg
Rok po zawarciu związku małżeńskiego, Jan oświadczył przed sądem, że obie dziewczynki są jego córkami. W aktach ich urodzeń dopisano, że ojcem jest Jan Kościelecki i że obie otrzymały jego nazwisko.Joanna, ich trzecia córka urodziła się w 1920 roku we Wiedniu. Wiąże się zagadka.
Joannę wpisano do wykazy urodzeń w parafii rzymskokatolickiej w Gródku Jagiellońskim. W księdze urodzeń tamtejszej parafii znajdują dwa dokumenty wydane przez Ambasadę Polską we Wiedniu, potwierdzające z jakich rodziców, gdzie i kiedy Joanna Kościelecka się urodziła. Jest bardzo ciekawe, dlaczego ją dopisano. Kto i po co potrzebował te dokumenty? Dziewczynka ta nigdy nie była w Gródku. Ten fakt prawdopodobnie pozostanie zagadką rodziny.
Wracając do Jana, przybył on do Gródka Jagiellońskiego po zakończeniu I wojny światowej 1920 roku. Niestety nie udało mi się ustalić dokładnej daty jego przybycia. Nie znana mi jest również przyczyna jego przyjazdu do rodzinnego kraju, zważywszy że jego żona w tym czasie nosiła pod sercem jego trzecią córkę.
W Austrii było już spokojnie i życie wracało do normy. Niestety sytuacja w Galicji w tym czasie była bardzo ciężka i niebezpieczna.
W latach 1918-1919 trwały ciężkie walki z Ukraińcami, nie tylko o Lwów ale i o Gródek, zakończone ich pokonaniem. Dowodzi tego kronika kościelna pisana przez gródeckich księży. Latami opisywali oni bieżącą sytuację kraju jak i to, co działo się w mieście. Opisali także walki z bolszewikami w 1920 r., którzy dotarli aż pod Lwów i zostali odepchnięci na wschód.
Prawdopodobnie przez te wydarzenia Jan utkwił w rodzinnym kraju bez widoku na powrót do domu, do żony i córek. Jak było naprawdę, tego nikt nie jest pewny. Jedyne co można powiedzieć to to, że czasy były bardzo ciężkie.
Każde serce ugina się przed miłością i tak też była z naszym Janem. Zakochał się w Marii Teuerle pochodzącej z Kamionki Strumiłowej, a zamieszkałej we Lwowie. Gdzie ta para się poznała, to też jedna z tajemnic rodziny Kościeleckich.
Jan miał kuzyna Stanisława Mazurkiewicza rodem z Gródka Jagiellońskiego, który wraz z rodziną przeprowadził się do Lwowa. Stanisław poznał tam młodą Ludwikę Teuerle, siostrę Marii. Para ta pobrała się w 1922 roku we Lwowie. Kto z kim poznał się pierwszy, czy Jan Kościelecki z Marią czy Stanisław Mazurkiewicz z Ludwiką? Niestety odpowiedzi na to już dzisiaj nie poznamy.Para ta doczekała się bliźniąt, Stanisława i Danuty, urodzonych w 1921 r. Ze względu na to, że dzieci urodziły się z nielegalnego związku w dokumentach wpisano tylko matkę i nadano jej nazwisko czyli Teuerle.
Nikomu nie przeszkadzało, to jak kto się nazywa, najważniejsze było poczucie bezpieczeństwa, które zapewniali im rodzice.
Para ta stworzyła wspaniałą rodzinę i doczekała się sporej gromadki, bo aż siedmiorga potomstwa.
Dzieci wzrastały w miłości obojga rodziców, aczkolwiek sielanka skończyła się wraz z wybuchem II Wojny Światowej i upadkiem II RP. Stanisław i Danuta jako najstarsze dzieci powołane zostały do przymusowych prac na terenie Trzeciej Rzeszy.
W domu nastała rozpacz. Matka miała pożegnać się z dwójką pierworodnych dzieci, tylko dlatego, że urodziły się jako bliźnięta.
Danuta jako najstarsza z córek pomagała najwięcej matce w kuchni i utrzymaniu domu. Jej praca była nieoceniona. Matka nie dałaby sobie rady z tak dużą gromadą bez jej pomocy.
Rodzice postanowili więc, że w zamian za Danusię pojedzie Karolina, młoda i rezolutna dama. Lolka, bo tak zwracano się do Karoliny, była silniejsza psychicznie i zdaniem rodziny bardziej mogła poradzić sobie w obcym świecie. To nie była błaha decyzja, nikt nie chciał puszczać swoje dzieci na tułaczkę i często poniewierkę.
Karolina trafiła do rolnictwa w miejscowości Kirschgarten do gospodarza Karla Waltmana i tam pozostała do końca wojny.
Dziewczynie było bardzo ciężko zdała od rodziny i przyjaciół. Największą bolączką był brak znajomości języka niemieckiego. Na szczęście gospodarze byli bardzo wyrozumiali.
Stanisława zaś wysłano do Recklinghausen. Razem z kolegą Janem Kołodziejem, rodem również z Gródka, budowali tam pociągi.
Młodzi mężczyźni, odważni, uciekli stamtąd i ukryli się na cmentarzu. Pośród kości koczowali tam ponad miesiąc. Jednak ktoś ich kiedyś zauważył, gdy wychodzili nocą aby zdobyć jedzenie. Funkcjonariusz Wajmer wraz z innymi z Gestapo i psami szybko znaleźli uciekinierów. Stanisław trafił za karę do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Numer obozowy, który mu wytatuowano na ręce to 4848.
Tam doświadczył nieludzkiego traktowania. Aby przeżyć jadł ludzkie mięso i pił własny mocz.
Obóz Buchenwald słynął z okrucieństwa, do którego przyczyniło się małżeństwo Koch. Pani Ilse Koch wyszukiwała interesujące tatuaże, który nosili mężczyźni i robiła z nich skóry abażury, obrusy a nawet bieliznę dla siebie. Ta kobieta oprawiała nawet Biblię w ludzką skórę i dawała w prezencie funkcjonariuszom SS.
Zamordowano przez tą kobietę ponad 1000 mężczyzn tylko po to aby ściągnąć z nich skórę i nie tylko.
Jednakże Stanisław przeżył tę straszną szkołę życia (nie posiadał tatuaży) i został odesłany do Witten. W tym mieście również pracował w fabryce pociągów aż do końca wojny, do wyzwolenia przez AmerykanówStaś poznał w Witten piękną Helenę Kutera, która pracowała przymusowo u gospodarza. Pod koniec wojny w 1945 roku ci młodzi ludzie pobrali się w Dortmundzie.
Już nie jako Staś ale Stanisław powrócił szczęśliwie z Niemiec do domu z żoną i dzieckiem na ręku.
Jest też następna ciekawostka dotycząca nazwiska dzieci Jana Kościeleckiego. Jak wcześniej państwo czytali wszystkie dzieci dostały nazwisko matki, czyli Teuerle. Jednakże Stanisław wyjechał do Niemiec na roboty przymusowe i do obozu w 1942 roku jako Stanisław Kościelecki.
Jego młodsza siostra Karolina w tym czasie wyjechała również do Niemiec jako Karolina Tenerle (przekręcono jej nazwisko i wpisano Teorle).
Danuta, bliźniacza siostra Stanisława w 1945 urodziła dziewczynkę też pod nazwiskiem Teuerle.
Jak to jest możliwe? Zadaję często sobie to pytanie. Do tej pory nie znalazłam żadnego dokumentu na logiczne wytłumaczenie tej sytuacji.
Jan Kościelecki wziął ślub z Marią Teuerle w 1946 roku tuż przed wyjazdem do nowej Polski. Oprócz Karoliny wszystkie dzieci (nawet wnuczka) przyjęły nazwisko ojca, czyli Kościelecki.
Karolina w czasie wojny poznała u gospodarza, u którego pracowała, Tomasza Dziedzica i razem po wyzwoleniu wyjechali prosto do Łodzi.
Czy wyjechali jako małżeństwo czy nie, niestety nie udało mi się tego ustalić jako bezpośrednio niespokrewniona. Ona jako jedyna używała do śmierci nazwiska panieńskiego po matce czyli Teuerle (Teorle).
Pod nazwiskiem Kościelecki z Gródka Jagiellońskiego wyjechał tylko Jan i jego pięciu synów. Reszta męskiej linii tego rodu wymarła.
Muszę w tym miejscu wspomnieć, że była inna linia Kościeleckich w Gródku Jagiellońskim. To była linia szlachecka Erazma Kościeleckiego – Ogończy z Małopolski. Członkowie tej linii zamieszkali w Gródku mniej więcej od 1830 do 1860 roku. Potem wyprowadzili się wszyscy do Lwowa.
Nazwisko Kościelecki występuje w tym czasie również w Zubrzy niedaleko Gródka. Na metrykach założycieli tej linii gdzieś około 1820 roku jest napisane „koloniści z Rosji”. Podsumowując: nie każdy Kościelecki to była rodzina.
Jan wraz z rodziną dostał przydział wyjazdu na Dolny Śląsk. Jak tysiące innych rodzin spakowali swój dobytek i pojechali bydlęcymi pociągami do Nowej Polski. Nowa Polska, nowy dom ale czy ich?
Trafili do Jugowej w gminie Dobromierz. Na początku było im bardzo ciężko. Dzięki Bogu, że znalazło się również kilka innych rodzin z Gródka Jagiellońskiego. Mogli stworzyć namiastkę domu. Bo to miejsce, gdzie teraz się znaleźli, nie umieli nazwać jeszcze domem. Dla nich to były tylko budynki.
Dom był dla nich tam, gdzie leżeli na cmentarzu ich rodzice, dziadkowie. Tu w tej ziemi nie było nikogo od nich, tu oni się obcy, samotni, bezdomni.
Pokolenie Jana i Marii przeżyło dwie wojny Światowe i wypędzenie z własnych domów. Chylę czoło przed tymi ludźmi. Jacy musieli być silni, aby to wszystko wytrzymać. Ile cierpienia, niepewności i bólu musieli doznać.Jan zmarł w 1961 roku i został jako pierwszy pochowany na jugowskim cmentarzu. Od tej pory można było powiedzieć, że rodzina jest nareszcie u siebie.
Nie tylko na ziemi ale i w ziemi są członkowie tej rodziny. Można zapalić świeczkę, zadumać się nad tymi, którzy leżą samotni tam hen daleko w tym naszym starym domu.
Na rodzinnym nowym cmentarzu razem z Janem leża teraz jego żona, synowie i wnuk (mój tata Jerzy Kościelecki).
Ja, jako już drugie pokolenie urodzone w tej ziemi mogę powiedzieć tylko to, że jest mi szkoda tego ogromu ludzi, którzy musieli zaczynać od nowa.
Wielu z nich miało nadzieję, że wrócą do siebie na stare śmieci. Wierzyli, że nadejdzie czas i pozwolą im znów odwiedzić groby swych rodziców i niekiedy swych dzieci, bo nie ma nic bardziej przygnębiającego niż to, kiedy matka nie może pójść na grób własnego dziecka. Niestety ten czas nigdy nie nadszedł. Nadzieja umarła razem z nimi.
Myślę, że nadejdzie kiedyś czas, może będzie mi dane rozwiązać trapiące mnie zagadki rodziny Kościelskich z Gródka Jagiellońskiego i dowiem się prawdy.
Jolanta Gwazdacz z domu Kościelecka
jolantagwazdacz72@o2.pl